niedziela, 14 października 2012

Agnieszka Stelemarczyk - Kroniki Archeo/ Klątwa złotego smoka


Autor: Agnieszka Stelemarczyk
Tytuł: Kroniki Archeo/ Klątwa złotego smoka
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 280






Do zdecydowania się na przeczytanie powieści Agnieszki Stelemarczyk z cyklu Kroniki Archeo, pt. Klątwa złotego smoka, przywiodło mnie w pewnym stopniu piękne wydanie książki. Ubrana w twardą oprawę powieść, zabarwiona karminowym odcieniem powieść kusiła, obiecując tym samym niepowtarzalne przygody, jakich miałam nadzieję zaznać w trakcie wertowania stron dzieła Stelemarczyk.

Opowieść rozpoczyna się, kiedy w domu aukcyjnym zamaskowani ninja dokonują rabieży japońskich obrazów. Cały Londyn zaczyna snuć podejrzenia odnośnie zbrodniarzy. Lecz kim tak naprawdę oni byli? Czyżby japońską mafią? - jak zostaje powiedziane w pewnym momencie. Jednakże Mary Jane, Jim i Martin Gardnerowie mają zupełnie inne przypuszczenia. Starają się rozwikłać tajemniczą zagadkę, jednak gdy do gry wkracza również Jack Fox cała gra zaczyna robić się coraz bardziej niebezpieczna. W pewnej chwili rodzina Gardnerów znika. Ot, tak, nagle. I tu zaczyna rodzić się pytanie, czy nie jest to może porwanie, efekt dociekliwości, z jaką Mary Jane i kompania starali się dojść do sedna prawdy. Bartek i Ania nie są w stanie dłużej czekać na rozwikłanie sprawy i ruszają na ratunek przyjaciołom prosto do Japonii. Czy uda im się? Jak się właściwie potoczą losy przyjaciół? Z niemałym zaintrygowaniem przerzucałam strony, aby dojść do rozwiązania tej kwestii.

Styl pisarski Agnieszki Stelemarczyk zdecydowanie jest prosty, aczykolwiek niekiedy są w nim pewne elementy właściwe dla powieści skierowanych do nieco starszych odbiorców. Niezmiernie podobało mi się, iż autorka zadbała, aby jej książka była wciągająca i przystępna nie tylko dla nastolatków, lecz również dla młodszych oraz - co mnie zdziwiło - nieco starszych czytelników. Ci z nas, którzy pragną doznać przygodny na łamach historii o nie tak odległych czasach, z całą pewnością przystąpią z zapałem do czytania powieści.

Odbiór Klątwy złotego smoka ułatwiały  dodatkowo liczne ilustracje, dzięki którym z łatwością przychodziło mi wyobrażenie sobie sytuacji opisywanych przez powieściopisarkę. Na dwóch ostatnich stronach został przedstawiony znakomity komiks, który mogłabym również zakwalifikować do gatunku, jakim jest manga. Jako że lubię ją czytać, ten element graficzny wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Stanowi bowiem idealne nawiązanie do motywu Japonii, dominującego w powieści.

Reasumując, dla mnie książka Agnieszki Stelemarczyk stanowiła niesamowitą przygodę. Przez wieczór z zaciekawieniem śledziłam losy Mary Jane, Jim'ma, Martina oraz ich wiernych druhów - Anny i Bartka, próbując przewidzieć zakończenie opowieści. Udało mi się to, lecz dopiero w połowie wertowania stron, co uważam za duży atut powieści. Nie cierpię, gdy zakończenie jest wiadome już zna samym początku. Jest to opowieść przeznaczona dla każdego, bowiem wpasuje się w gusta młodszych czytelników, spragnionych sensacji, nastolatków, a także - co sobie cenię - starszych osób, które pragną powrotu do dawnych lat oraz przeżycia pasjonujących chwil przy książce.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa.

sobota, 6 października 2012

Powrót oraz Maria Poprzęcka - Kochankowie z masakrą w tle

Od dłuższego czasu nie udzielam się w blogowym świecie, ale zamierzam to zmienić. Ostatnio w moim życiu wiele się wydarzyło i głównie to przez obowiązki (nowe i te stare) nie miałam okazji tak często czytać oraz pisać recenzji. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i ponownie przyjmiecie mnie do swojego grona!
Teraz, kiedy udało mi się wszystko uporządkować z pewnością częściej będę pisała oraz komentowała wasze blogi, bo przyznam, że trochę brakuje mi czytania recenzji coraz to nowszych pozycji.
Tak więc; do napisania!
Autor: Maria Poprzęcka
Tytuł: Kochankowie z masakrą w tle
Wydawnictwo: Stentor
Ilość stron: 192





Nieraz patrząc na obrazy, zastanawiamy się, co też autor miał na myśli. Jakie były jego uczucia, gdy malował mroczny krajobraz bądź też sielski pejzaż? Czy postacie przez niego przedstawione rzeczywiście wyglądały jak na płótnie czy dał się ponieść idealizacji? Próbujemy sobie odpowiedzieć na te pytania, lecz nasze informacje nie są tak wierutne jak zebrane wnioski np. historyka sztuki. Z tych i innych powodów postanowiłam sięgnąć po książkę autorstwa Marii Poprzęckiej - Kochankowie z masakrą w tle.

Przyznam, że tytuł zachęcił mnie równie mocno jak obraz John'a Everett'a Millais'a zdobiący okładkę. Hugenota w dniu św. Bartłomieja odmawia nałożenia katolickiej oznaki mającej uchronić go od niebezpieczeństwa, taką bowiem nazwę nosi obraz powstały w 1852r, stanowi kwintesencję tamtejszych artystów. Łagodna gra cienia, a tuż przed nią wyraziście odcinające się blade twarze - istny fenomen w malarstwie. Cała paleta barw zdaje się odpływać w niebyt, wykorzystane są tu tylko odcienie granatu, żółci, czerwieni, bieli oraz czerni. Cóż jednak stara nam się przekazać autor? A tym bardziej; dlaczego nadał swemu obrazowi pełen takiego patosu tytuł, skoro przedstawia na nim ni mniej, ni więcej jak ludzką czułość? 

Książka Kochankowie z masakrą w tle składa się z opisu kilkunastu obrazów. Są one ukazane na tyle szczegółowo, również na tle kontekstu, że czytelnik dziwi się nad własną niewiedzą. Któż w dzisiejszych czasach stara się dopasować obraz do okoliczności historycznych, jeżeli nie są to dzieła batalistyczne bądź przedstawiające znane postaci? Któż? - odpowiedzcie sobie sami. Tymczasem Maria Poprzęcka doskonale opisuje czasy, w jakich powstało dane dzieło, aby dopiero na sam koniec uderzyć w sedno problemu - jak zinterpretować malowidło?

Książka M. Poprzęckiej napisana jest językiem dość przystępnym. Z pewnością ułatwi zrozumienie opisywanych obrazów osobom nie tylko interesującym się malarstwem, ale także zwyczajnym, szarym ludziom. Jest to głębokie studium nad historią sztuki.

Z czystym sercem polecam Kochanków z masakrą w tle autorstwa Marii Poprzęckiej. Dla mnie była to miła lektura na kilka wieczorów. Z przyjemnością zagłębiałam się w tekście, by przenosić wzrok na reprodukcje zamieszczone w książce. Była to niesamowita przygoda, o jaką zamierzam pokusić się jeszcze niejeden raz. Co jakiś czas będę wracała do książki, bo jak wiadomo pamięć ludzka nie jest trwała, i już zdążyło z niej ulecieć parę cennych nazw obrazów.

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu STENTOR.